Nie zerwał wszelako z krajem, a przy jakiejś technokratycznej okazji, poznał nawet człowieka, w którym upodobał sobie Prezes i który po ostatnich wyborach uczynił go wicepremierem oraz powierzył misję uczynienia polskiej gospodarki potężną. Ten zaś zadzwonił pewien czas temu do naszego bohatera i namówił, by, skoro osiągnął już w zawodzie co mógł i zarobił, podobnie jak on sam poświęcił się dla Ojczyzny – wrócił tu i się włączył, uzdrawiając pewną szalenie ważną dla funkcjonowania państwowej administracji instytucję.
Bez szczegółów – nasz bohater dał się namówić, porzucił dostatek i objąwszy polską stajnię towarzysza Augiasza zaczął wprowadzać w niej światowe porządki. Za problem kluczowy uznał fakt, iż decyzyjne stanowiska w instytucji zajmują osoby nie mające zielonego pojęcia o sprawach, które ma ona regulować i stymulować, więc narzucającym się pierwszym posunięciem było wręczenie im wypowiedzeń.
(...)
Tak że tak, kolego, bardzo dobrze, reformujcie, jak się tam w tej Ameryce czy gdzie nauczyliście, ale Pierdasiewicza to absolutnie zostawcie w spokoju, i skoro o tym rozmawiamy, to jego kuzynkę w dziale kadr, i tę między nami mówiąc kochankę w dziale pijaru oraz Kulasińskiego z planowania, Ciołkiewicza i Galantową to też zostawcie w spokoju, bo wiecie jak jest.
(...)
Podobno zapowiada się na happy end, przynajmniej w rozumieniu Czyścińskiego, Biodry, no i najbardziej zainteresowanego Pierdasiewicza – żeby pozbyć się naszego bohatera z kluczowej instytucji a go nie skrzywdzić i nie narazić się wicepremierowi w którym Prezes nadal ma upodobanie zaproponowano mu nieporównywalnie lepiej płatną misję uzdrawiania strategicznej spółki skarbu państwa. Wszyscy będą zadowoleni, a kraj, by sparafrazować powiedzonko powieściowego Mateusza Bigdy, skoro tyle lat jakoś wytrzymał bajzel w kluczowej instytucji, to wytrzyma jeszcze jakiś czas.
(...)
Jakoś mi się skojarzyła ta historia z listem, który wystosowała do mnie pani minister edukacji.
(...)
Pani minister zapewniła mnie i innych rodziców w tym liście, że reforma jest potrzebna i że będzie dobrze.
(...)
Ogólnie, mógłbym pani minister wyliczyć kilka, a gdybym zainwestował godzinkę w dzwonienie do znajomych, to pewnie całą długa listę zaniedbań, pomyłek, nonsensów, przejawów totalnego bardaku i bezhołowia, jak choćby jednoczesne poszerzanie i tak przeładowanego programu i zmniejszanie liczby przeznaczonych na przedmiot godzin. Ale po co, jak pani minister, zakładając jej maksymalną życzliwość dla mnie i troskę o sprawę, jedyne, co będzie umiała z tą listą zrobić, to przekazać ją z poleceniem służbowym swoim nieśmiertelnym Pierdasiewiczom?
Tak, trzeba zacisnąć zęby, metodą „skripit, piszczit, ale jedziot” w końcu się reforma „dotrze”, kosztem dzieci, rodziców i nauczycieli – mobilizacja, natężenie, kampania, specustawy, interwencje z samej góry, ale w końcu przecież, umęczeni, umordowani, osiągamy to, co gdzie indziej załatwia się bez napinki i po prostu. Nazwałem to kiedyś pływaniem w kisielu.
(...)
Kiedy PiS dostał od losu nieoceniony prezent – samodzielną większość sejmową przy swoim prezydencie – pisałem, że zacząć powinien od generalnej przebudowy centrum, od samego rządu począwszy. Rząd, który ma ponad stu ministrów i wiceministrów, kuriozum na światową skalę, żadnej dobrej zmiany przeprowadzić nie zdoła, choćby nie wiem jak dbano o moralno-ideowy pion i lojalność nominantów, i choćby nie wiem jak było się pewnym, że wszyscy tam zatrudnieni „teraz będą słuchać nas”.
(...)
To przecież Ewangelia uczy, żeby nie nalewać nowego wina do starych bukłaków, bo skwaśnieje. Ale, okazuje się, w tak katolickiej partii nikt tego fragmentu Ewangelii nie przeczytał, a w każdym razie nie uznał, by ta nauka była aktualna i dziś. Co mogę powiedzieć? Jest, owszem. Jest aktualna jak cholera.
(...)