(...)
Ten przykład niczego nie nauczył Piotra Skwiecińskiego, który w świątecznym wydaniu tygodnika „W Sieci” postanowił przestrzec czytelników tego niezwykle zaangażowanego w historyczne brązownictwo pisma (w tym samym numerze Andrzej Potocki „obala mity”, jakoby Polska przegrała w 1939 wojnę obronną na granicy zachodniej, i to obala je powtarzając powtarzane od dziesięcioleci bezkrytycznie kłamstwa współodpowiedzialnego za klęskę szefa sztabu Rydza, gen. Stachiewicza – po prostu ręce opadają). Przestrzec, mianowicie, przed moją książką o Piłsudskim, której tezy karykaturuje grubą krechą. Ziemkiewicz jakoby czyni z Piłsudskiego demona, odpowiadającego za wszystko, co w Polsce złe etc. Aż nie chce mi się odpowiadać, że gdybym tak prosto Piłsudskiego widział, zawarłbym jego ocenę w krótkim tekście i nie tracił czasu na pisanie książki, bo i tak mam więcej do napisania niż czasu i siły, które mogę na to przeznaczyć. Po prostu, cholera, kiedy już książka się ukaże, proszę ją kupić i przeczytać.
No, ale właśnie o to Skwiecińskiemu i „Wsieciom” chodzi, żeby potencjalnym czytelnikom do wyrobienia sobie zdania wystarczyło mędrkowanie ich recenzenta. Dlatego też recenzent stosuje opisany już wyżej chwyt – zaczyna od stwierdzenia, że mógłby wyliczać „liczne a zabawne faktograficzne lapsusy”, jakie odnalazł w mojej książce, ale w jakimś niezrozumiałym przypływie łaskawości ograniczy się tylko do paru przykładów: „przytaczam tu tylko lapsusy zupełnie oczywiste, dotyczące faktów sprawdzalnych za pomocą jednego kliknięcia”.
No to klikajmy, panie mądry.
„Na przykład twierdzenie, że Piłsudski nie udzielił żadnego poparcia odwoływanemu za próby konstruowania kompromisu z Ukraińcami wołyńskiemu wojewodzie Henrykowi Józewskiemu – który utracił stanowisko w 1938, gdy Marszałek od trzech lat spoczywał w grobie”.
Wystarczy zerknąć do biogramu w Wikipedii: Józewski urząd wojewody sprawował, z roczną przerwą, od roku 1928 – więc Piłsudski naprawdę miał niejedną okazję pomóc mu w jego kołataniu o zaniechanie bezsensowych i przeciwskutecznych represji. I nigdy nie pomógł w najmniejszym stopniu ani owych represji nie powściągał, co każe podejrzliwie traktować przypisywane mu „jagiellońskie” podejście do mniejszości narodowych (w istocie praktyka rządów pomajowych szła w dokładnie przeciwną niż „jagiellońska” stronę).
(..)
„Prof. Stanisław Cywiński zaś nie został bynajmniej, jak twierdzi Ziemkiewicz, skazany na podstawie ustawy wydanej już po popełnieniu przez niego czynu, o który był oskarżony… Opisana przez Ziemkiewicza okoliczność nie miała miejsca.”
No więc znów kliknijmy w biogram w Wikipedii, tym razem Stanisława Cywińskiego. Może ktoś powie, że to niepewne źródło, ale akurat przy tym właśnie passusie jest przypis, odsyłający do artykułu na portalu historia.org.pl a ten z kolei opatrzony jest bibliografią. Ach, prawda – Skwieciński pisał o jednym kliknięciu, a tu trzeba aż dwóch, więc nie wymagajmy zbyt wiele.
(...)
Proszę państwa, to tylko – dosłownie zdanie po zdaniu – pierwsze akapity tekstu Skwiecińskiego. „Co miks, to kiks”, co strzał, to we własną stopę, co argument, to chybiony. I to w sytuacji, gdy recenzent marszczy nosek i układa wargi w pogardliwe „phi tam”, mądrząc się nieznośnie o błędach „zupełnie oczywistych, sprawdzalnych za pomocą jednego kliknięcia”. Dalej, proszę mi wierzyć, jest równie ciekawie. „Obala” Skwieciński moje tezy, po ich uskrajnieniu do formy karykaturalnej – widać, że czytał mój „Złowrogi cień Marszałka” równie uważnie, jak Sienkiewicza – powtarzając jak gdyby nigdy nic te właśnie stereotypy, którym przeczą fakty i okoliczności pracowicie przeze mnie w książce wyliczane. I zresztą wiele innych, które z uwagi na zaplanowaną objętość pominąłem.
Na przykład negując stereotyp, przypisujący endecji odpowiedzialność za zbrodnię Eligiusza Niewiadomskiego mogłem przecież dodać, że ceniony wówczas psychiatria Maurycy Urstein poczuł się w obowiązku krótko po procesie i egzekucji ogłosić broszurę, w której udowadniał, że morderca prezydenta Narutowicza był człowiekiem niepoczytalnym, a zaniechanie skierowania go przez sąd na badania, które niewątpliwie by to stwierdziły, nazwał wręcz zbrodnią sądową dokonaną na chorym. Może trzeba było jednak o tej broszurze wspomnieć, bo przyczyny owej zbrodni sądowej są przecież jasne – prawda o niepoczytalności zbrodniarza rozbiłaby u zarania budowany przez lewicę i wyznawany także przez Skwiecińskiego mit „endeckiej zbrodni”, na którym tylekroć i tak wiele lewica wygrała, i którym wywija do dziś. Inna sprawa, że cokolwiek bym zacytował, tej klasy recenzent i tak zbył by swoim „phi” i podsumowaniem, że „Ziemkiewicz… forsuje swoje tezy na siłę, z bagatelizowaniem lub pomijaniem niepasujących do nich faktów”.
(...)
Humanitaryzm każe w tym miejscu przerwać i poprosić braci Karnowskich, aby znieśli już swego zawodnika i przysłali mi lepszego, jeśli oczywiście zainteresowani są kontynuowaniem dyskusji. Zwłaszcza, że Skwieciński na dodatek ma jako recenzent strasznego pecha – bo czy mógł przypuszczać, że zaatakowany autor znajdzie pół dnia na to, by mu tak szczegółowo, punkt po punkcie, wykazywać, kto tu naprawdę ma kłopoty ze sprawdzaniem faktów „zupełnie oczywistych”?
Cały tekst: https://ziemkiewicz.dorzeczy.pl/subotnik-ziemkiewicza/27691/Nieznosna-latwosc-medrkowania.html