[...]
Pamiętam na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy napisałem o ewidentnym przekręcie, jakim było „sprzedanie” jednego z regionalnych oddziałów NBP postkomunistycznemu bankowi, założonemu przez paru ustosunkowanych towarzyszy z PZPR, o śmiesznie niskim kapitale założycielskim (jak się zresztą potem okazało – za kredyt wzięty z tego samego baku, który „kupili”). Tytuł brzmiał bodajże „jak żaba zjadła bociana”. Bliski współpracownik HGW (stary komuch, uosobienie „układu postkomunistycznego w bankowości” – PiS go potem w czasie swoich rządów zrobił wiceprezesem przy śp. Skrzypku) nastraszył wtedy gazetę butnym i pełnym pogróżek sądowych listem, za czym przeprosiła i zerwała ze mną współpracę; prywatnie naczelny się tłumaczył, że dobrze wie, że napisałem świętą prawdę, ale „przecież z nimi się nie wygra”, zresztą nawet gdyby próbował, to wydawca wyleje jego.
[...]
Tak sobie sięgam pamięcią – i ciarki mnie przechodzą po plecach. Taki Niesiołowski, odrażający peowski glonojad, nie znający żadnych zahamowań w ubliżaniu ludziom i poniżaniu ich w służbie partii, która odwdzięczyła mu się za to możliwością zbierania dobrze wypchanych reklamówek. Przecież to był wzorzec fundamentalizmu katolickiego! Zetchaenowiec cała gębą, najwierniejszy sługa Wiary i Ojczyzny. I tę wiarę i Ojczyznę wniósł w wianie udecji do rządu Suchockiej, a potem do PO. I tak samo – się okazało, że PO tego nie chcę, więc do listy tych, którym bluzga, dołączył Niesiołowski i Rydzyka, i Kościół, i jego hierarchów.
[...]
Żeby długo nie gadać – patrzę co dnia, oto sam megaobłudnik, cwaniak nad cwaniakami, nadęty pychą jak stratosferyczny balon samozwańczy potomek rzymskiego cesarza Walensa. Symbol III RP. Zakłamany do spodu życiorys, zakłamane bohaterstwo, zakłamana współczesność, codziennie kolejne kłamstwa dokładane do poprzednich, plus bezprzykładna pazerność na kasę i gotowość zblatowania się dla niej z każdym, choćby i z PiS, gdyby tylko obiecał jego kłamstwom przytaknąć i zniszczyć papiery z szafy Kiszczaka. A do tego wszystkiego – Matka Boska w klapie. Jeśli Bóg to widzi i nawet takiej obłudnej kreatury nie spali jakimś gromem z jasnego nieba, to jak ja mam się dziwić tym, którzy nie wierzą, że On w ogóle istnieje? A czy pamiętając te hordy katolickich (niech będzie, pseudokatolickich) obłudników, które się potem rozpierzchły po różnych szulerniach III RP mogę się tak do końca oburzać na aktyklerykałów, choćby nawet tak psychopatycznych, jak Krzysztof Pieczyński?