[...]
Śpieszę donieść – warszawskie przedsięwzięcie nie ma z tamtymi deklaracjami nic wspólnego. Nazista Ernst nie jest ucharakteryzowany na Kaczyńskiego, nikt do inscenizowanej sztuki nie podopisywał swoich reżyserskich głupot ani nie zmiksował jej z czym tam do głowy wpadło, co obecnie stało się w teatrze istną plagą. Nie ma też śladu drugiej z pustoszących nasz teatr plag, czyli gwiazd z seriali i pudelka, które ledwie podają tekst, bo nie zaangażowano ich dla aktorstwa, tylko dla celebryckiego nazwiska na plakacie.
[...]
Dobra sztuka to ma do siebie, że każdy wyciągnie z niej pożywkę dla swoich akurat emocji, przekonań i lęków. Mnie osobiście trochę trudno zrozumieć przytoczony na wstępie pogląd teatralnych lewaków, bo musical w ogóle nie jest o nazizmie (czy, jako to oni ahistorycznie mówią, faszyzmie) i jeśli przed czym widza przestrzega, to, jak zresztą każdy dobry kawałek artystycznej roboty, przed samym sobą.
[...]
Zaczepił mnie na twitterze jeden z salonowych eurofolksdojczów, wypłakujących się niemieckim gazetom o bratnią pomoc przeciwko Kaczyńskiemu i jego wyborcom, i tyle biło z jego kilku słów dojmującej wiary nieprzemijalność tęczowo-unijnego porządku świata, a w Unii Europejskiej w szczególności, tyle heglowskiej pewności, że przyszłość może być wyłącznie taka sama, tylko co najwyżej bardziej, że z punktu mu „Kabaret” zarekomendowałem. Nie wiem, czy skorzysta, oni tam w „Wyborczej” generalnie na chodzących po teatrach nie patrzą, ale może są wyjątki.
Czytaj Subotnik Ziemkiewicza: Bo życie kabaretem jest (w Unii zwłaszcza)