PiS miał po dwóch latach od wyborów najwyższe wskaźniki popularności rządu i premiera w całych dziejach III RP, a przy tym najniższe bezrobocie, najwyższe wskaźniki zadowolenia i optymizmu konsumenckiego oraz powszechne przekonanie, że idzie ku lepszemu. Last but not least, ma jeszcze do tego najbardziej pierdołowatą opozycję od czasów "puczu Januszajtisa". Najwyraźniej nie mógł już tego wytrzymać i sam rozpętał przeciwko sobie kampanię, która - zakład? - poważnie mu zaszkodzi, choć sondaże odnotują to dopiero za jakieś pół roku.
(...)
W efekcie tego mówienia premier, którą dotąd przedstawiano jako najlepszą z możliwych, kompletnie zdezawuowano, zupełnie nie wyjaśniając, dlaczego musi odejść. I o ile można jeszcze było liczyć na zrozumienie elektoratu, dopóki wciąż chodziło hasło, że premierem z jakichś powodów musi zostać sam Komendant - Komendantowi każdy musi ustąpić, wiadomo, nawet najukochańsza matka narodu - to w chwili, gdy się okazało, że Jarosław Kaczyński jednak wcale premierem być nie musi, ale jednak Szydło być nim dłużej nie może, wszystkim poza ściśle wtajemniczonymi opadły ręce.
To jak to tak: rano premier jest znakomita, i chcą ją odwołać podli ludzie tylko za to, że Polakom się dzięki niej żyje lepiej - a wieczorem odwołuje ją własna partia na rzecz młodego technokraty?
(...)
Zresztą, Morawiecki jako premier będzie miał na gospodarkę mniejszy wpływ, niż obecnie - spadnie na niego mnóstwo niezwiązanych z nią spraw, cała biurokratyczna mitręga związana z tym urzędem. I co takiego zresztą ma do zrobienia w gospodarce, czego dotąd zrobić nie mógł, bo mu na to dotychczasowa premier - skądinąd wszak najlepsza - nie pozwalała?
Podobnym kitem jest gadanie o potrzebie "wzmocnienia" rządu - gołym okiem widać, że przeczołganie lubianej premier bez żadnej przyczyny podzieliło elektorat PiS, a nie go skonsolidowało, a cały rekonstrukcyjny serial, zakończony "nocną zmianą 2", w oczywisty sposób rząd osłabił i nie wiadomo, czy i kiedy uda się straty odrobić.
(...)
Nie przesadzajmy jednak - Morawiecki może mieć "lepszą komunikację" z oligarchią rządzącą Europą, i w tym sensie nieco pomóc, ale przecież powodem napięcia w naszych stosunkach zewnętrznych nie była Beata Szydło. To napięcie ma charakter strukturalny, bo Polska po prostu nie może się zgodzić na strategiczne plany oligarchów zglajszachtowania jej w jakimś Związku Socjalistycznych Republik Europejskich (o którym mówi się już zupełnie otwarcie, patrz niedawne wystąpienie Martina Schultza), a po części także ideologiczny, bo lewackie elity Unii nie mogą się pogodzić z istnieniem w niej kraju trwale katolickiego i konserwatywnego, z tego samego powodu, dla którego Breżniew nie mógł się pogodzić z istnienie w "obozie" samorządnego i niezależnego związku zawodowego. Biegłość premiera w językach nie ma tu wielkiego znaczenia.
(...)
Można było zrobić to samo w sposób dla elektoratu zrozumiały, ale PiS albo nie chciał, albo nie umiał.
A kto wie, czy teraz nie będzie jeszcze sezonu trzeciego - mamy nowego premiera, ale kto w resortach, ile władzy dla Macierewicza, ile dla Ziobry, co z pozostałymi?
(...)
Jak już napisałem - jeśli ktoś spodziewa się jakiegoś trzęsienia ziemi w sondażach, to się myli, ale tego się może spodziewać tylko ktoś, kto zupełnie nie rozumie mechanizmów rządzących społecznymi nastrojami.
(...)
PiS w oczach zwykłego Polaka przestał być "Dobrą Zmianą" Click to TweetStał się tylko kolejnym Mniejszym Złem. Tiaaaa, no owszem, dają 500+, mniej kradną niż tamci, nawet trzeba przyznać, że złodziei ścigają, choć wciąż niewiele z tego wynika - ale też kombinują, też się żrą między sobą, też człowieka doją... W sondażowych słupkach tego nie widać, ale nawet jeśli PiS utrzyma w nich takie samo poparcie, to nie będzie już to samo poparcie.
Cały artykuł "Koniec początku, a może początek końca" na stronie Interia.pl