[...]
Mieszkam tu od czwartego roku życia i dotąd wolę mówić, że jestem z Czerwińska. Ale nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, że ta właśnie specyfika Warszawy czyni z niej naturalny bastion wyborczy polskich postkomunistycznych kreoli, bez względu, jak akurat nazywa się ich partia – Unia Demokratyczna, Sojusz Lewicy, Platforma czy jeszcze inaczej. Warszawa stanowi ogólnopolskie centrum kompleksów, że bycie Polakiem to obciach i wstyd, instynktownej niechęci do polskiej tradycji, katolicyzmu, patriotyzmu, i wszystkiego tego, co postkolonialne polactwo uważa, wzorem Donalda Tuska, za „nienormalność”.
[...]
Tylko w tym mieście osoba taka, jak Hanna Gronkiewicz Waltz mogła dwukrotnie wygrać wybory praktycznie jedną obietnicą – że nie dopuści do postawienia pomnika smoleńskiego. Miasto jest zadłużone, zakorkowane, zatrudnia za potworne pieniądze hordy zbędnych urzędników, wydaje pieniądze na idiotyczne festyny, donice i słupki zamiast na rzeczy potrzebne. Zniszczono wpisaną na listę UNESCO zabytkową panoramę starego miasta, bo architekt dewelopera, który postanowił postawić klockowatą paskudę, był synkiem stosownej pani dyrektor – ale to wszystko nic, byleby tylko na złość PiS.
[...]
Pan mecenas przynosił kwit rzekomo wystawiony przez studwudziestolatka, ostatni raz widzianego w 1942 na Umschlagplatz, pan sędzia klepał, urzędnicy „oddawali”, a pani prezydent trzymała nad tym wszystkim parasol – sama zresztą szarpnęła miliony za kamienicę „odziedziczoną” po jakimś szmalcowniku.