[...]
Tymczasem potwierdziło się, że kto całe życie był „prawą ręką”, ten się zwyczajnie nie nadaje, by nagle stać się głową. Grzegorz Schetyna „szacun” zdobył sobie w czasach, gdy robił za partyjnego stupajkę Tuska. Bezlitośnie wykańczając jego wrogów – Piskorskiego, śp. Gilowską, Rokitę i kolejnych – stał się człowiekiem budzącym w partii grozę, co podkreślał przydomek Grzegorz „Zniszczę Cię”. Nie zauważono jakoś, że był w tym skutecznym niszczeniu tylko wykonawcą, zabójcą na zlecenie, a groza, jaką budził, była tylko odbitym światłem szefa, pragnącego przy całej swej brutalności zachowywać pozory. Gdy w końcu Tusk uznał, że mu Schetyna wyrósł za duży, załatwił go bardzo łatwo – tak łatwo, że wręcz nasuwało się podejrzenie, iż Schetyna sam z siebie jest raczej słaby.
[...]
Bilans kilku miesięcy szefowania Schetyny okazał się dla PO fatalny. Zamiast natchnąć działaczy nową energię i nadzieją nowy szef przestraszył ich wszystkich, skupiając się na demonstracyjnej pomście na rywalach, rękami których wycinał go swego czasu Tusk. W efekcie doszło do rozłamu w partyjnym mateczniku PO, na Dolnym Śląsku, gdzie w spektakularny sposób straciła PO władzę.
[...]
Jeszcze gorszym błędem z punktu widzenia PO było ogłoszenie przez Schetynę strategii „totalnej opozycji”. Po przegranych wyborach i utracie władzy przyznanie się do błędów i ich rozliczenie, choćby najbardziej nieszczere, to absolutne minimum przyzwoitości i demokratyczna rutyna. Tymczasem PO pozostała na pozycjach „nic się nie stało” i wybranej przez większość Polaków zmianie przeciwstawia ideę „żeby znowu było, jak było”. To socjotechniczne samobójstwo wzmocnił na dodatek Schetyna, skupiając się na zabiegach o międzynarodowe potępienie dla Polski.