W polityce najbardziej lubię ten moment, gdy po krótszej lub dłuższej grze wstępnej politycy, nawycierawszy sobie gęby szczytnymi frazesami o imponderabiliach, wartościach moralnych i słuszności, odkładają je na bok i wreszcie mówią jasno, o co konkretnie chodzi.
Wiadomość, że domniemany przyszły prezydent Francji zaatakował Polskę, wzbudziła żywiołową radość sympatyków "totalnej opozycji", porównywalną z entuzjazmem, z jakim przyjęła ona przegłosowanie polskiego rządu w Radzie Europejskiej.