[...]
Irytacja tchórzostwem władz polskich wobec Ukrainy, przejawiającym się szczególnie zaniedbywaniem pamięci Wołynia, narastająca od ćwierć wieku (bo poprzednie rządy też uprawiały politykę udawania, że rzezi nie było, acz z innych przyczyn niż obecny) w tym roku wybuchła. Wielka część Polaków ma dość ogólnikowych bełkotów o „tragicznych wypadkach” czy „wzajemnych krzywdach”, strachu przed użyciem słowa „ludobójstwo” i bezczelności Ukrainy, dla polityki której zaprzeczanie zbrodniom na Wołyniu i zamienianie ich w jakieś „wzajemne krzywdy” rzekomej wojny domowej stało się tym samym, czym dla polityki tureckiej negowanie ludobójstwa dokonanego na Ormianach.
[...]
PiS odmówił uczczenia rocznicy ludobójstwa w Sejmie, potem zażądał tego, czego sam odmówił, w Senacie, usiłował dowieść, że zbrodnie na Wołyniu obciążają Sowietów, a w każdym razie że o zbrodniach sowieckich pamiętać trzeba bardziej. Jak zwykle w takich sytuacjach nie zadowolił nikogo, Polaków rozczarował, a ukraiński odpowiednik IPN wręcz ośmielił się Polskę strofować, co jest miarą, do jakiego stopnia głupia polityka „ugłaskiwania” banderowców ich rozzuchwaliła.
[...]
Pierwsza to Ukraina Janukowycza i Poroszenki, czyli oligarchów, którzy tak naprawdę tym krajem rządzą i jeszcze długo będą, bo jako jedyni mają narzędzia do tego i zdefiniowane interesy. Druga to Ukraina Nadii Sawczenko i „niebiańskiej sotni” – rodząca się na micie Majdanu i wojny z Rosją o Donbas. A trzecia – Ukraina pogrobowców Bandery i Szuchewycza, która stara się skolonizować tę drugą, zarówno kulturowo, jak politycznie, i jak na razie ma w tym sukcesy.