Jan Wróbel, który w radiu Tok FM i podobnych mu mediach pełni rolę koncesjonowanego konserwatysty (głównie wyraża się to w noszeniu muszki) popadł w oburzenie nad moim tekstem z tygodnika „Do Rzeczy”.
Dzisiaj debata przedwyborcza Szydło - Kopacz, czy rzeczywiście tak wiele od niej zależy? Czy PiS i PO mają zbieżne interesy i gdzie? Jak łatwo salonowe zwierzęta uczą się moralności Kalego i korzystają z niej pełnymi garściami. Oraz czy wybrana przed laty w interesie SLD arytmetyka ordynacji d'Hondta przysłużyć się może PiS.
Lewica we współczesnym świecie w ogóle ma niewiele sensu, ale w Polsce po Tusku nie ma go już za grosz. Rozpaczliwie wierzy, że nowy, zręczny lider, jeśli takiego znajdzie, wyprowadzi ją z politycznej zapaści.
Wydaje mi się, że byłem jednym z pierwszych recenzentów, który poznał się na talencie Olgi Tokarczuk. Zajmowałem się wtedy jeszcze z wielkim zapałem literaturą - co prawda, powieść pod niezbyt fortunnym tytułem "E.E.", która przykuła mą uwagę, nie należała do gatunkowej fantastyki, ale było w niej coś z fantastycznych klimatów, a do tego świetne opanowanie słowa, głęboka znajomość psychologii, słowem, to, co u pisarza najważniejsze. Kontaktowałem się wtedy z młodą-obiecującą, robiłem wywiad do naszego pisma, wspominam ją jako osobę niezwykle ciekawą, robiącą najlepsze wrażenie.
Centralną postacią kampanii wyborczej stał się Antoni Macierewicz. Zwany zresztą uparcie – między innymi przez panią premier – „Maciarewiczem”. To niby drobiazg, ale ciekawy, pokazujący mentalne powinowactwo tej ekipy z Kolegą Kierownikiem z „Sześćdziesiątki”, uparcie nazywającym Jacka Fedorowicza „kolega Federowiczem”.
Szanowni!
Cieszę się, że prenumeratorów przybywa. Powoli rozbudowujemy stronę i staramy się naprawiać niedociągnięcia.