Krzysztof Łoziński, lider KOD, zechciał wreszcie wyartykułować jasno to, co od dawna powtarza się w deklaracjach, apelach i jeremiadach obrońców Konstytucji i Wolności, ale dotąd zawsze "implicite", nie wprost.
Państwo mają prawo mi nie wierzyć. Sam czasem myślę: nie, to się nie dzieje. To niemożliwe. Zawsze żyliśmy w „najweselszym baraku w obozie socjalistycznym”, zawsze sprawy publiczne miały tendencję do stania na głowie – ale aż tak?
Nad sejmowymi pracami coraz wyraźniej unosi się duch Stefana Niesiołowskiego, z jego butnym „wygrajcie wybory, to sobie przegłosujecie co będziecie chcieli”. Te słowa padły w czasach, gdy wybory wygrywała sitwa pana Niesiołowskiego i wydawało się jej – ba, było tego pewna – że tak pozostanie już zawsze. Wyborcy pokarali ją za tę butę bardzo surowo.
Z kilkutygodniowym, wakacyjnym opóźnieniem zapoznałem się z manifestem ruchu "Kultura Niepodległa". Pierwsze, co mi się rzuca w oczy, to że reżyser, ktokolwiek nim jest, mówiąc językiem teatralnym - źle obsadził.
Chyba już tylko ludzie naprawdę starzy pamiętają, że istniało kiedyś coś, co nazywano „sezonem ogórkowym”.
Jeśli dobrze liczę, to niedawna nominacja Andrzeja Zielonackiego na sędziego Trybunału Konstytucyjnego wyznaczyła ten moment, w którym PiS uzyskałby większość w Trybunale w sposób, że tak to ujmę, naturalny.
Cóż może być bardziej normalnego niż to, że satyryk parodiuje przedstawicieli władzy, śmieje się z panujących na górze układów, przedstawia rządzących polityków jako zabawnych obsesjonatów, ciamajdów czy świrów ku uciesze swojej publiczności i dla odreagowania oficjalnej polityki?